„Jeden dzień w starożytnym Rzymie. Życie powszednie, sekrety, ciekawostki” autorstwa Alberto Angela to fascynująca podróż w czasie. Okazuje się, że aby przenieść się w przeszłość i to bardzo konkretną i namacalną, wcale nie trzeba wehikułu czasu. Wystarczy pasja i talent literacki.

Starożytny Rzym za panowania Trajana
Zatem przenosimy się do roku 115 n.e., kiedy to nad Imperium Romanum panuje cesarz Trajan. Jednak to nie on jest bohaterem tej opowieści. Dzięki Alberto Angelo poznajemy życie zwyczajnych mieszkańców stolicy: począwszy od zamożnych patrycjuszy, a skończywszy na niewolnikach. Swoją niecodzienną wędrówkę rozpoczynamy o 6 rano, kiedy to budzą się niewolnicy w jednym z zamożnych rzymskich domów. Poznajemy jego rozkład oraz przyglądamy się porannym ablucjom pana i pani domu. I tak godzina po godzinie wędrujemy po ulicach Rzymu, zaglądając to tu, to tam. Tak po ulicach, bo Rzymianie nie byli domatorami. Życie toczyło się w tawernach, na forach, w bazylikach. Bazylikami wtedy nie nazywano świątyń, lecz gmachy sądów. Na toczące się tam rozprawy przychodziły tłumy, traktując je na zasadach podobnych, jak my oglądamy filmy lub przedstawienia teatralne.
Dlaczego Rzymianie nie lubili siedzieć w domu? Po pierwsze dlatego, że w ten sposób odcinali się od dopływu informacji. W czasach kiedy nie było środków masowego przekazu takich, jak radio, prasa, czy telewizja, aby czegokolwiek się dowiedzieć, trzeba było wyjść z domu. Ponadto, oglądając wszelkiego rodzaju filmy fabularne o starożytnym Rzymie, jesteśmy przekonani, że wszyscy rzymianie mieszkali w przestronnych willach, których ściany zdobiły kolorowe freski, a podłogi misternie ułożone mozaiki. Niestety, nie jest to prawda. Znakomita większość ludzi mieszkała w tzw. insulach, będących w naszym, współczesnym rozumieniu, czynszowymi kamienicami. I tu chyba zaskoczenie: owe insule były piętrowe, mogły liczyć nawet 4 lub 5 kondygnacji! Im wyżej, tym biedniej, brudniej i beznadziejniej. Parter zazwyczaj był zajęty przez sklepiki, warsztaty i tawerny. Pierwsze piętra zajmowali bogaci kupcy i rzemieślnicy, którzy mogli sobie pozwolić na niewolnika lub niewolników. Wyższe piętra zajmowała biedota i trwała tam nieustanna walka o przetrwanie. Co ciekawe ani w bogatych willach patrycjuszy, ani w mieszkaniach w insulach nie było osobnego pomieszczenia na kuchnię. Gotowano więc byle gdzie, np. w korytarzach. Dlatego większość mieszkańców tak chętnie jadała „na mieście”, czyli w miejscach będącymi prekursorami dzisiejszych fast foodów, gdzie tanio można było zjeść południowy posiłek.
Termy, czyli starożytny aquapark
Na mnie największe wrażenie zrobiła „wizyta” w rzymskich termach. W czasach Trajana była to olbrzymia budowla, spełniająca rolę dzisiejszych aqua parków, ale pod względem architektonicznym współcześnie znane nam budowle tego rodzaju, mogą się schować ze wstydu. Termy to było coś więcej niż tylko miejsce, gdzie rzymianie i rzymianki bez względu na swój status społeczny (za wejście się płaciło symboliczną opłatę, lecz pozostałe przyjemności też były płatne) mogli się wykąpać. Termy zajmowały ogromny obszar, zbudowane przede wszystkim z białego marmuru, robiły ogromne wrażenie. To nie tylko wszelkiego rodzaju baseny, szatnie, miejsca, w których niewolnicy masowali, ale również boiska, na których grywano w grę zespołową, będącą prekursorką dzisiejszej siatkówki.
Party u patrycjusza
Oczywiście w czasie tego jednego dnia w starożytnym Rzymie nie mogło zabraknąć tego, z czym chyba najbardziej się nam on kojarzy, czyli uczty w domu patrycjusza. Zaczynała się ona dość wcześnie, kiedy na dworze było jeszcze jasno, około godziny 16-tej. Nad wymyślnymi daniami czuwał zazwyczaj wynajęty kucharz wraz z pomocnikami. Za punkt honoru pan domu stawiał sobie zaskoczenie gości jakimś wymyślnym daniem głównym. Oczywiście tych dań, przystawek, deserów było sporo, a biesiadowanie trwało dość długo. Nie żałowano także wina, więc wszyscy wracali do domu nieźle podchmieleni, nie pomijając kobiet, którym „zrobienie się” na wyjście zajmowało kilka godzin. W tej materii nic się nie zmieniło, prócz tego, że pomagają nam teraz wizażystki, kosmetyczki i fryzjerki, a nie niewolnice.
Rzym w I w.n.e., podobnie jak dzisiejsze metropolie, nigdy nie zasypiał. W nocy działały szulernie, pracowały prostytutki, obojga płci oraz dostarczano produkty, bez których rzymianie nie mogli się obejść: oliwę, wino itp.
Trudno w kilku zdaniach recenzji oddać klimat książki Alberto Angelo, dlatego warto ją przeczytać samemu, wyruszając w fascynującą, jednodniową podróż do Rzymu w II w.n.e.