Na wszelkie wirusy, smuteczki i nadmiar bodźców informacyjnych, najlepsza jest… książeczka. Tak właśnie książeczka, bo tym wpisem cofam się w czasie i wracam, do lat dzieciństwa, gdzie książka była artykułem pierwszej potrzeby.
„Poczytaj mi, mamo”

Moje dzieciństwo przypadło na lata 70-te i 80-te XX wieku, czyli na czasy, kiedy o komputerach i internecie nikt nie miał bladego pojęcia, a w telewizji były tylko dwa programy. Nie wiem, czy te fakty miały wpływ na to, że w domu książeczki dla mnie były kupowane niemal w ilościach hurtowych. Literaturę dziecięca dostawałam od rodziców, dziadków i reszty rodziny, więc mój księgozbiór był naprawdę pokaźny.
„Poczytaj mi mamo”, pamiętacie taką serię z charakterystycznym logo na ostatniej stronie? Miałam chyba wszystkie książeczki, jakie się ukazały. „Samosię” autorstwa Jadwigi Mazurek, to było wytłumaczenie na wszystkie moje domowe awarie. W tej serii ukazał się m.in. „Pan Maluśkiewicz i wieloryb” Juliana Tuwima. Książeczek „Poczytaj mi mamo” było naprawdę dużo i chętnie do nich wracałam przez całe dzieciństwo.
Seria z krasnalem i nie tylko

W serii z krasnalem ukazywały się baśnie i legendy, te znane i mniej znane. Miałam ich sporo i sięgając pamięcią do lat dawnych, przypominam sobie: „Jasia i Małgosię”, „Złotą kaczkę”, Bazyliszka” i wiele innych, w tym również baśnie z różnych stron świata (była chyba baśń z Kraju Kwitnącej Wiśni o żurawiach). W książeczkach dla dzieci, oprócz oczywiście tekstu, ważną rolę odgrywa również ilustracja. W serii z krasnalem niektóre z książeczek były ilustrowane przez Lucjana Lutczyna. Bohdan Butenko, to kolejny ilustrator książek dla dzieci, którego rysunki wryły się w pamięć mojego pokolenia. Postać Gapiszona i jego psa Korniszona rysowana przez Butenkę , tak mocno utkwiła w dziecięcej świadomości, że przesłoniły same teksty o perypetiach tej zbawnej pary. Oczywiście podsuwano mi klasykę, czyli „Baśnie” Andersena, czy polskie „Klechdy domowe”.
„Karolcia” „Pan Samochodzik” i reszta kompanii

„Karolcia” Marii Krüger była szkolną lekturą, bodajże w drugiej klasie szkoły podstawowej. Oczywiście przeczytałam ją samodzielnie i na ośmiolatce, którą wówczas byłam, zrobiła na tyle duże wrażenie, że o małej właścicielce niebieskiego koralika, spełniającego życzenia, pamiętam do dziś. Podobnie jest z powieścią Hanny Ożogowskiej „Złota kula”, opisująca podwórkowe przygody trójki przyjaciół. Na liście ówczesnych lektur znajduje się jeszcze cała seria o przygodach „Pana Samochodzika” Zbigniewa Niziurskiego, którą wolałam od „Ani z Zielonego Wzgórza”.
Czytam, bo lubię
To tylko niektóre z książek, które towarzyszyły mi w dzieciństwie. „Dzieci z Leszczynowej Górki” Marii Kownackiej i Zofii Malickiej, „Kubuś Puchatek”, o pierwszych samodzielnych lekturach się nie zapomina. Pewnie, gdybym pogrzebała w pamięci, to jeszcze niejedna pozycja książkowa, by się odnalazła. Jestem przekonana, że każdy z nas ma swój kanon lektur z dzieciństwa. Tytuły, okładki, autorzy, ilustracje właśnie stają Ci przed oczami, wywołując lawinę przyjemnych, sentymentalnych wspomnień.